wtorek, 24 grudnia 2013

Świątecznie ...

Rok temu,  dostałam  w prezencie oto taką bomkę:
Tak mnie oczarowała swoim blaskiem, że już zaraz po świętach kupiłam cały zestaw cekinów, bombek oraz szpilek. Postanowiłam zrobić też takie sama.
Pracowałam dzielnie cały rok...
Te gotowe były już wakacje:) i na święta znalazły swój dom i choinkę  daleko, daleko.
W ferworze różnych zdarzeń udało mi się zrobić jeszcze dwie:

Ale kiedy święta  były tuż tuż zaczęłam robić świąteczne serduszka.  Najpierw powstało jedno,
potem już kilka,
a potem to już nie mogłam przestać, pączkowały mi same jak drożdże...
W tym całym szaleństwie moje dzieci też wykazały się cierpliwością i kreatywnością:
to choinka wykonana przez starszego synka.
Tą bombkę zrobił młodszy synek. 
Sama jestem zaskoczona jak mu to wyszło. Pozostała mi cała torba płatków  z organzy od broszek, które tworzą piękną czerwoną jak róża bombkę.

Wesołych Świąt:)

wtorek, 17 grudnia 2013

Tym razem padło na blady róż

Zadanie było takie aby uszyć pełen komplet  pościeli do pokoju dziewczynki: 4 poduchy (30x30 i 40x40) i kapę na łóżko.  
Dostałam cieniutki kawałek tapety w delikatne,  pastelowe, różowe paseczki. Naprawdę cieniutki. Jak tu wpasować się w gusta i kolory???
Zaczęłam od poduszek. Na jednej  miała być lalka. Podobną uszyłam już jakiś czas temu dla Zosi:



 Więc pomysł na poduszkę już  miałam -  jedynym warunkiem były ciemne włosy:
Na drugą poduszkę zrobiłam aplikację z serduszkiem w kolorze sukienki lalki:
Kolejne dwie poduszki  (40x40)  uszyłam zachowując po pierwsze patchworkowy styl, a po drugie dopasowałam je do wzoru tapety. Myślę, że mi się to nawet dość udało:

 Analizując szczegóły to te  mniejsze poduszki mają lamówki, a te większe zwykłe ramki - tak żeby było oryginalnie. 
I wreszcie kapa... prosta i delikatna:
Jedna strona kapy  jest w kolorze ercu, a druga w delikatne białe kwiatki na różowym tle... tak aby nie kłóciło się to  z  ozdobnymi poduchami....

 A to cała moja robota ze słoniem dla małej na szczeście:)
Tak  oto wygląda komplecik   już w zastosowaniu, wytapetowany  pokoik po remoncie...
Delikatnie pastelowo:)

niedziela, 1 grudnia 2013

A jak Andrzejki

Asiu - uszyj  mi poduszkę na Andrzejki:) dla Andrzeja - prosi mnie koleżanka...
A Andrzej to kto? Pytam.
A Andrzej to  Pan co prowadzi malutką pizzerię na naszym osiedlu ... nota bene jedną z lepszych w mieście.
Uszycie poduszki z pizzą narzuciło się automatycznie... ale jakoś nie miałyśmy pomysłu jak tą pizzę uszyć, z resztą to takie banalne... a, że Andrzej jest  wielkim fanem  koszykówki, co potwierdza to wystrój pizzerii (więcej tam elementów sportowych niż  pizzeriowych) niech  więc będzie poduszka z piłką. Ewentualnie miałam wpleść flagę włoską jako nawiązanie do kraju skąd pizza pochodzi. 


Pokazałam poduszkę Kasi Ino Ino z pytaniem z czym jej się poducha kojarzy. Odpowiedziała, że skoro piłka do kosza to widać też i stadion i trybuny  czy sektory z kibicami...



Hmm - to ciekawe jak to wyobraźnia podpowiada historie ... faktycznie skoro piłka  to od razu narzuca się kontekst sportowy - i to pikowanie dookoła piłki można na sportowo zinterpretować.

Moje założenie było takie, że poduszka wydała mi się trochę "blada" więc dodałam jej pikowanie w kształcie "pizzy":) każdy kawałek wypikowany inaczej tak jak różne mogą być pizze. Ramka oczywiście jest nawiązaniem do flagi  włoskiej.


I tak chyba udało mi się połączyć 2 w 1. Mam nadzieję, że Andrzej będzie mile zaskoczony w to święto...





poniedziałek, 25 listopada 2013

Uszyj Jasia - cd

W ostatni czwartek wpadła do mnie sąsiadka z pełną torbą materiałów. Okazało się, że jej koleżanka z pacy przekazała mi pościele po swoim dziecku, z których  już wyrósł. Do wykorzystania, do pocięcia.
Niektóre z nich były takie ładne...a na patchworki się nie nadawały... więc uznałam, że nadają się na " Jaśki".
Odwiedziłam  stronę Natalii, poczytałam kto potrzebuje jaśki, jakie, ile.... i zabrałam sie do pracy.





Powstały dwa małe 45x45
i jeden duży 50x60.
Wyciągnęłam jeszcze swoje zapasy i uszyłam kolejne 7 w rozmiarze 50x60.


Jaśki wysyłam do  Rodzinnego Domu Dziecka "Druchowie" Fundacji Św. Józefa Opiekuna w Koszęcinie.


piątek, 22 listopada 2013

Lubię wyzwania

Jakiś czas temu dostałam zadanie: uszyć obrus patchworkowy  na ławę. Kolory: brązowy, zielony, pomarańczowy...
Hmmm w ogóle nie wiedziałam jak się  do tego zabrać.  Ani mi kolory nie pasowały, nie umiałam wybrać wzoru,  nie miałam pomysłu na tkaniny. Długo mi zeszło to poszukiwanie...

Kiedy wreszcie przez przypadek natknęłam się na piękny, panterkowy  batik uznałam, że to będzie to.


Ale sam materiał podpowiedział mi  pomysł:)

Centralnie jako motyw dekoracyjny obrusu uszyłam znane już "straciatella", a potem to już tylko wygaszanie szalonego wzoru batiku.

Postanowiłam również uszyć  lamówkę w dwóch kolorach. Po pierwsze dla zachowania czystości  kolorystyki, po drugie dla oryginalności, po trzecie obrus jest dwustronny więc   jest  jego  zaskakującym wykończeniem , a po czwarte dlaczego nie?


Na drugą stronę wykorzystałam delikatną tkaninę w duże wzory kasztanowca.


Lubię wyzwania:)   Mnie się bardzo podoba choć wiem, że całość jest dość "odważna" i mocna przez te batikowe wzory.
Ech to zawsze jest kwestia gustu:)


wtorek, 12 listopada 2013

Słoń w składzie pocelany

Nieopodal  mojej pracy jest mały sklep z "antykami" i nie tylko. Raz po raz odwiedzam go. Czasami udaje mi się kupić za przystępną cenę porcelanę mirostowicką dla Kasi ino ino. Dlaczego? Poczytajcie sami:  Mi jak Mirostowice
Pewnego dnia, przy okazji szperania, zza jakiegoś  kufra wystawał słoń.
Zfilcowany, podarty, smutny ale jednocześnie śmieszny przez te uszy... taki Jumbo z bajki Disneya. Kupiłam go za symboliczną złotówkę,  bo pomyślałam, że kiedyś takiego słonia uszyję sama i  posłuży mi za wzór. 
Wzór przerysowałam i uszyłam...
 
ale nie byłam zadowolona z efektu. Trąba jakaś taka chuda i krzywa, uszy byle jak wszyte.... Taaki smutny słoń choć na  szczęście zaadaptował go mój synek (mimo różu).
Za jakiś czas wróciłam do tematu słonia... i  wtedy mnie olśniło, że słoń musi mieć trąbę zadartą do góry!!!
Gdzieś na innym blogu podejrzałam jak wszywać uszy...i proszę oto moja słoniowa rodzinka...

Mam też w wersji niebieskiej

A że za innowacje Unia płaci, to kolejnym modelom  dołożyłam oczy:)


I jego lustrzane odbicie:



Uszy to ich cały urok ale nie można ich jakoś sensownie sfotografować. Szkoda bo one są takie słodkie...
Tak mi się zdaje, że  jeszcze muszę popracować nad trąbą... ale efekt w porównaniu do początku i tak jest zadowalający jak na moje pierwsze zabawki:)

niedziela, 3 listopada 2013

Gacie na instrument:)

Pamiętaj ! Tylko przykryj  instrument jakąś szmatką, żeby się nie kurzył...
Tak powiedziała do mnie mama, kiedy tato sprezentował wnukowi czyli mojemu starszemu synowi nowy  instrument  tzw. keyboard. I wtedy przeszył mnie dreszcz, żeby nie powiedzieć  wróciła trauma z dzieciństwa. 
Pamiętam w domu rodzinnym mama uwielbiała serwetki, z resztą do dzisiaj tak jest. Ja nie mam nic do serwetek ale jak przyszedł mój dyżur zetrzeć kurze z mebli na wysoki połysk i podnieść tyle serwetek i je wytrzepać - Mamo - musisz mi wybaczyć ale brr... Mało tego na wszystkich instrumentach  leżały serwetki, jak się obok nich przeszło to one spadały.  Więc te spadające serwetki i ten kurz ...  niekończąca się gimanstyka ...
Więc jak usłyszałam znowu o przykryciu instrumentu serwetką to  uruchomiłam swoją głowę jak Pomysłowy Dobromir,  co tu uszyć żeby tylko nie spadała...  A, że dzieci  pokój mają nie za duży, było pewne że serwetka będzie ciągle na podłodze, a instrument ciągle zakurzony. 
I wymyśliłam  coś co na roboczo dostało nazwę "gacie na instrument"...

Na życzenie synka wyszyłam mu logo James'a Bonda OO7 - wtedy był nim mocno zafascynowany... Pokrowiec jest bardzo prosty jak widać. Cały patent polega na tym, że wciągnęłam gumkę, która  utrzymuje pokrowiec na miejscu. Mało tego! Ponieważ na wierzchu jest aplikacja to pod spodem wszyłam watę krawiecką, co stanowi dodatkową warstwę ochronną. Tak więc instrument jest bezpieczny i wolny od kurzu:)
Kiedy patent się sprawdził, to uszyłam również  na keyboarda Taty pokrowiec ale jako logo użyłam  klucz wiolinowy. 
A potem patent sprzedałam w świat i tak powstał kolejny...
Dla wszystkich miłośników muzyki i serwetek :)

czwartek, 31 października 2013

Haft krzyżykowy

Czasami tak się w życiu zdarza, że robimy coś o czym wcześniej  się w ogóle nie myślało. Mnie właśnie sytuacja zmusiła. Taki mały chichot losu spowodował, iż na 3 tygodnie utknęłam w szpitalu. Żeby ten czas mijał szybciej, zaczęłam haftować. Zostałam wyposażana w pełen ekwipunek hafciarki przez Kasię: igłę, mulinę, kawałki kanwy, gazetki. Dostałam pierwsze wytyczne jak się za haft zabrać.
I tak oto zaczełąm nową przygodę z nićmi...
W pierwszej kolejności  wyhaftowałam medal dla młodszego synka - on dla mnie zdobył brązowy medal na zawodach w akrobatyce, na których niestety nie mogłam być.
Potem dla drugiego synka wyhaftowałam zakładkę do czytania:). Ponieważ jest małym muzykiem to zamiast motywu czytania czyli np. książki,  zrobiłam klucz wiolinowy.
No, to pierwsze koty za  płoty.  Czas przy tym wreszcie biegł jak opętany .... Jestem bardzo zaskoczona ile czasu trzeba było poświęcić aby wyhaftować  tak mały obrazek... dla tych, co robią to zawodowo to chylę czoła:)
Pewnego dnia  tkwiąc nadal na oddziale, odwiedził mnie mąż i przywiózł mi od Uhatki piękny kawał bielutkiej kanwy i gazetki ze wzorami do haftowania  oraz cudny woreczek z lawendą, który mi pachniał przy łóżku.
Tym razem zabrałam się za "duży" projekt ...

Konika morskiego zaadoptował sobie mąż - oprawił go nawet w ramkę i zabrał do pracy ...
A ostatnią rzecz, którą zrobiłam to coś dla siebie ...
Koncepcja i wzór cały mój... jak widać mało doskonały...  ale miałam do wglądu tylko zdjęcie...
Może uszyję wykorzystując młynek rękawicę do kuchni...jeszcze nie jestem pewna ...

Dziewczyny  Kasiu, Ulko dziękuję Wam bardzo!!!

Muszę powiedzieć, że frajdę miałam  ... znowu przekonałam się ile mam w sobie cierpliwości i determinacji.
Ba, frajdę miałam podwójną nawet potrójną, bo zaraziłam inne pacjentki, które też nigdy wcześniej nie haftowały. I tak we trzy "miło" spędzałyśmy czas, prawie jak nasze prababcie przy darciu pierza:).

Ale dobrze być już w domu ...